Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chce mu się jeszcze robić i w suterenie siedzieć. Mógłby od frontu mieszkać i z boku na bok się obracać.
— Kiepski warjat — zaśmiał się Niekrasz.
Ale mu nikt nie zawtórował, tylko Radyńska rzekła z przekąsem:
— W Łodzi takich niema.
Niekrasz oczami złowieszczo błysnął, ale nic nie rzekł. Od pół roku zarobku nie miał, głodem marł. Miał teraz stracić robotę, żeby babie ozór przyciąć? Heblował pilnie do obiadu. Gdy tamci zasiedli do jadła, wyszedł na chwilę na ulicę, a wróciwszy, wody się napił, jakby po dobrym posiłku. Wytrwał u warsztatu do wieczora, wahając się, nie śmiejąc wspomnieć o zapłacie dziennej i rozmyślając, od kogo pożyczy parę złotych. Głód budził w nim ponure, krwawe myśli.
Ale, gdy o ósmej złożył narzędzia i zabierał się do odejścia, Radyński coś poszeptał z żoną i rzekł:
— Pół rubla dam z góry. Robota dziś szła dobrze. Możesz pan jutro przyjść.
Niekrasz coś mruknął i wyszedł.
Mróz go wnet objął i nieznośny kurcz czczości. Wstąpił do piwiarni, wypił dwa kufle, przegryzł kiełbasą. Zrobiło mu się raźniej. Ruszył do domu. Właściwie domu nie miał, ale w ostateczności nie może go ojciec wypędzić z sutereny, gdzie mieszka macocha i pięcioro przyrodnego rodzeństwa. Stary był posługaczem przy rzeźni, macocha praczką; oboje przyjmowali go gradem wymyślań. Zdarzały się bójki, w których ulec musiał, bo i dzieci dopomagały rodzicom. Bywał więc tam tylko, gdy nigdzie kąta przed mrozem znaleźć nie potrafił. Nie kwapił się tam dzisiaj, ale za mostem skręcił nad Wisłę i wszedł do jakiejś traktjerni.
Rozejrzał się po tak zwanej sali, a wnet z kąta jakiś obdartus nań gwizdnął. Usiedli obok siebie.