Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

haterskie życie. Bardzom szczęśliwy poznać taką niewiastę.
— At, niewielkie dziwy, ani żadne bohaterstwo. Biedowało się, biedowało, taj przebiedowało. Czego się Irenka napiera? Oddam, oddam głowę, ale jak z niej jutro rosół wygotuję, a pęcherz — to choć zaraz.
Tu się zwróciła do nadchodzącej Zubowiczowej.
— W samą porę suma złowili. Za tydzień przesoleje i pójdzie do wędzenia razem z wieprzem. Będzie i na piątek i na świątek wędlina.
Grzegorzewski wyznał w duchu, że inaczej sobie bohaterkę i męczennicę przedstawiał, ale w tym kraju wszystko było jakieś cudaczne.

Niespodziankę miał też na pierwszej lekcji z Irenką. Po pierwsze, dziewczynka przyszła uczesana, obuta i w nowej sukience, a po drugie umiała więcej, niż się spodziewał. Wytrzymała też cierpliwie pół godziny i dopiero potem zachciało jej się pić i piła dobre pięć minut, potem poszła po chustkę do nosa, a wreszcie poczęła narzekać, że ją bardzo ząb boli. Naderwała tedy z godziny, ile się dało i rozstali się przyjaźnie. Ale zato potem przepadła bez śladu i gdy Grzegorzewski z niemym Mikitą popłynęli na ryby, zastali ją w jakiejś zatoce, ze swymi dwoma akolitami, po pas w wodzie, ściągających jakąś trójkątną siatkę.
Mikita pokazał mu na migi, że łowią raki.
— Ząb już nie boli? — spytał, gdy ich mijali.
— Makarowa zamówiła, przeszło — odparła.
Była w swoim żywiole: bosa, obdarta i wolna.
I zaraźliwe było widocznie to życie, bo Grzegorzewski po paru dniach się w nie wciągnął i zajął. Nie zajrzał do szafy z książkami, odbywał lekcję jak obowiązek, jedzenie jako konieczność, w pokoju tylko