Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

napytać. I ty może myślisz, że z tego będzie gospodyni na tyle majątków, że to potrafi się przyzwoicie pokazać w towarzystwie? Błaźnica i koniec. Przez sznur jej skakać, z pudlem się bawić, a nie żoną ci być. Albo ona rozumie nawet, co to znaczy?
Henia przed nawałnicą schroniła się pod skrzydła Chojeckiego i podniosła ku niemu swe cudne oczy z prośbą, by zaprzeczył. Objął ją ramionami i przytulił do piersi, uśmiechając się do zaperzonego stryja.
— Cóż robić, stryju — odparł wesoło, — kiedy dla mnie nie ma milszej, nad to dziecko. Zobaczysz, stryju, że ją pokochasz, poznawszy. To już nie swawolna dziewczynka. Potrafi ona wszystko, co zechce. Kwiatki nasze bezpieczne będą i nasz dom możemy jej powierzyć z całą wiarą. Ja za nią ręczę!
Emeryt na to przemożne wstawienie zamilkł, zbity z tropu. Mruczał tylko i ukosem patrzył na najbliższe wazony, obok Heni, drżąc o ich całość.
— A moje kameije? — zagadnął, przypominając sobie rzecz o wiele ważniejszą jak żona Chojeckiego.
— Oto właśnie je niosą — odparł młodzieniec, wskazując na ogrodników, wnoszących paki.
— A ładne? — badał stary, oblizując się łakomie.
— Nie wiem stryju, Henia je wybierała.
Emeryt skrzywił się litośnie, mało wierząc w możność dobrego wyboru. Poszedł jednak