Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wujaszka! No, wszak pan wie, redaktor „Gazety“ nosi ten tytuł dla mnie.
— Zaraz!
Sekretarza nie zaraził wesoły ton odpowiedzi. Chmurnie przystąpił do elektrycznego dzwonka w ścianie, przycisnął go trzy razy i wrócił na swe miejsce.
Dama obejrzała szybko ściany redakcji, zakrztusiła się dymem, a uspokoiwszy rozdrażnione gardło, zaczęła nucić półgłosem, drobną rączką, obciągniętą w jelonkową rękawiczkę, wybijając lekko takt po pierwszej skarbonce z brzegu.
Redaktor wszedł. Był to człowiek średnich lat, podobny do biustów Szekspira, z ostro zakończoną brodą.
— A co tam znowu? — spytał z dźwiękiem niecierpliwości w głosie.
— Interes — odparł lakonicznie sekretarz, ruchem głowy wskazując kobietę.
— To ja, wujaszku — ozwała się, przechylając głowę przez okienko i wyciągając rękę.
— Henrysia! Co ty tu robisz, trzpiocie?
Redaktor uścisnął podaną sobie dłoń i uśmiechnął się, zapominając o niechęci, z jaką wszedł.
— Przyszłam z prośbą do wujaszka.
— Naprzykład!
— Wujaszku, proszę mi znaleźć jakiego męża.
— Co?!
— No, męża, małżonka, un mari, einen Mann, a husband! jak wuj chce.