Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nał swe pacierze, dawno nie mówione, wciąż drżeniem przejęty.
Wtem obok siebie płacz usłyszał, płacz głęboki, rozpaczny, przerywany jękiem głuchym. Mimowoli się obejrzał. Tuż za nim klęczała kobieta, biednie odziana. Ujrzał wyraźnie jej twarz w świetle lampy, przed ołtarzem gorejącej, i coś mu mignęło w pamięci, że twarz tę kiedyś już widział. Łkanie wstrząsało nią całą, rozpacz, ból bezpamiętny wyzierał z oczu wpadłych. Chwilami, jak łoza pod wichrem, kurczyła się do samej ziemi, to znów coś ją podrywało ku górze. Jęk rozdzierał duszę.
Sewer, wzruszony do głębi, pochylił się ku niej.
— Co wam, kobieto?
Spojrzała nań przerażona, nieprzytomna. Wpatrzyła się, zamilkła i wreszcie szepnęła:
— Pan mnie poznał?
— Jak gdybym was widział już. Nie pamiętam dobrze.
— Znał mnie pan. Ja żona Nikity Siemionowa z Kijowa.
Przypomniał ją sobie teraz zupełnie.
— Ach, tak. Już wiem. Gdzież mąż wasz?
— W katorżnych robotach... Myślałam, że go zobaczę. Uciekł był, ale go znów pojmali, sto pletni wziął, może umarł od nich, czy ja wiem!
Skurczyła się od bólu i rozpaczy, ale już nie płakała, mówiła twardo, dziko:
— Co było w życiu męki, tom przeszła. Onegdaj mi synek umarł. Nie stało Gregora opieku-