Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lwami. A ja kto? Za ideę ojciec mój skonał pod szubienicą, matka ducha oddała pod pletniami sołdactwa — kat wziął mienie — a ja kto — Polak. W gimnazjum są stypendja, na uniwersytecie są pomoce, na świecie są posady, prace, karjery — a na drzwiach do tych miejsc pomocy, na każdym szczeblu społecznej drabiny, wypisane stoi: „z wyjątkiem osób polskiego pochodzenia“. Nas, wchodzących w życie, piętnują: „katolik“, „nielojalny“ — i tak idź w świat. Poddany państwowy jesteś, podatek zapłać, służbę wojskową wypełnij, a zresztą poza tem — ty nielojalny, niepotrzebny, zawadzający tym, którzy ze Wschodu do twego kraju przyszli i na gruzach buntu, za waleczność w tej wojnie, zajęli ziemię, urzęda. Ty Parjas, nigdzie niepotrzebny. Powiedzcie mi — szczęśliwsi Czerkiesi! Wypędzono ich gromadą z własnego kraju. Pod armatami wygnano, pletniami pędzono, poco nas zostawili? Poczekaj, Gregor, nim mi i stąd won powtórzysz. Chwałę, sławę, cywilizację, dorobek, czyny wielkie tylu pokoleń ja odziedziczyłem, czuję się panem tych moich panów, a od stu lat każde pokolenie daje w klęskach moce, bohaterstwa, zdrowie, krew i marzenia. Co chcesz, ja ostatni skąd mam mieć moc, zrodzony na zgubę? w matki wnętrznościach już skazany? Teraz mi powtórz — won — Gregor! Człowiek, który nie ma dla czego żyć i pracować, tylko dla siebie jednego, zaprawdę, nie wart życia, bo nie jednostką jest wielkiej cyfry, ale zerem.