Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/123

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została przepisana.

    na duszę. Ja wziął, odkupienie swoje stracił. On mój czart!
    Znowu się zaśmiał, lecz wnet urwał i kładąc rękę na ramieniu doktora, rzekł:
    — Ty mnie obiecał rychło od niego uwolnić! Ja czekam i dobrze tobie służę. Rób koniec.
    — Prędko, na dnie rachuj!
    — Mnie po nocach wioska swoja się roi. Chciałbym wrócić!
    — Wrócisz. Generał dziś wieczorem będzie w domu?
    — Nie!
    — A jutro?
    — Nie wiem!
    — Późno się kładzie spać?
    — Późno. Do północy w gabinecie czyta i pali.
    — Dasz mi znać, kiedy tak będzie spędzał wieczór.
    — Słucham. Teraz już wracać muszę.
    — Możesz odejść. Nic więcej nie mam do rozkazania.
    Agafon zabrał się do odwrotu, lecz sobie jeszcze jedno przypomniał.
    — Wiesz, Sonia pokłóciła się z Laninem.
    — Skąd wiesz?
    — Od niego samego. Czasami wieczorem pan mój posyła mnie po niego. Jak dziewczynę ma u siebie, to mu się nie chce iść, więc poznał się ze mną i w takim razie ja przynoszę panu raport: „nie zastałem sekretarza, wasza wysokość!“ — Wczoraj mnie posłał — Lanin był wściekły, aż