Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny Bóg.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Hrabina spytała doktora o adres.
— Niedaleko stąd, na II linji.
— Obrał pan bardzo oddaloną część miasta?
— Najbogatszą pod względem studjów tak fizjologicznych, jak i psychicznych. Tego zarobku nie odstąpiłbym za najlepszą posadę. Przytem mam ogromną praktykę i ciekawe objawy chorób, jakich nie znaleźć wśród warstw bogatszych. Pracuję tutaj z zamiłowaniem.
— Upraszam pana o zajęcie się moją protegowaną i polecam ją pańskiej opiece. O ile będę mogła, postaram się ją codzień odwiedzić, w każdym razie ufam, że ją pan rychło postawi na nogi.
— Należałoby jej dać stałą dozorczynię — mąż nie może u niej przebywać.
— Opiekę to ona ma! — wtrącił Agafon. — Te panny z warsztatu wstępują do niej parę razy na dzień. Teraz ona żywa być musi, kiedy wasza wysokość na nią spojrzała!
I znowu padł do nóg, kraj sukni Gizelli całując.
Zarumieniła się.
— Dajże pokój. Oto masz na receptę pieniądze. Załatw to wszystko zaraz, ja cię wytłumaczę przed panem, a gdy wrócisz do pałacu, daj mi znać.
Otuliła się w swój płaszcz sobolowy i wyszła, piękna, świetna, ocierając się prawie o dziewczęta nędzarki.
Sonia śpiewała, inne śmiały się i rzucały sobie dowcipy.
— Szczęśliwe! — pomyślała Gizella, oglądając się na nie.