Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przysłała na jakiś czas.
— Katolikami zapchaliście cały dom.
— Zakazu niema na to.
— A córka wasza co niedziela w kościele bywa. Patrzajcie, żeby biedy nie było.
— Jakiej biedy! Przejść nie przejdzie, bo nie wolno. Zakon na to jest.
— Zawsze niedobrze, jak ludzie gadają.
— Mnie ludzie tyle co splunąć warci. Mnie obchodzi prawo i prawa pilnuję.
— W Kozarach, w cerkwi to was też nigdy nie widać.
— A kogo tam widać! Bab trochę gada przede drzwiami, chłopów wcale niema.
— Przykład dajcie.
— Jak mnie wyświęcą choćby na djaka, to przykład dam. Ja już stary, stać tyle czasu nie zdużam.
Gdy gość odjechał, Natalka wpadła niespokojna.
— Co gadał? Coś węszy?
— Siana chciał.
— Dajcie.
Stary podniósł oczy ponure.
— Ja już dosyć dał, nie dostaną nic!
Po tej wizycie uspokoiło się. Minął adwent, na święta pan Saturnin się położył i bardzo stękał. Odwiedził go djak z Kozar i zdziwił się, że zastał go pod opieką baby służącej.
— A gdzież to Nataszka wasza?
— Wybrała się w odwiedziny do ciotki, aż pod Brześć.
— Ot, a ojcu Mitrofanowi napletli, że ona do tej bandy należy, co do Polszy poszła. Już ich pilnują i połapią.
— A niech połapią.
— Rozpusta się wzięła! — biadał gość. — Z Oziernej już i grosza niema dochodu, teraz zaraza na Pachołki i Sienną przeszła. Bez policji toby dzieci nie chrzcili, do spowiedzi trzeba uradnikom gonić. W pogaństwo się za-