Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie będzie z tego nic.
— Czemuż hańbujecie? Zapiszę na nich zaraz posesję cerkiewnego folwarku, dobry interes, będą panować! Żonce zostawię ten dom, tym kalekom pieniądze. Rozdzielę za życia wszystko. Iwan mnie do śmierci u siebie dotrzyma.
— Mnie nic do waszych rachunków i dostatków, już wam mówiłem: my z innego kraju ludzie, my w takiem pomieszaniu nie potrafimy żyć. Wy Ruskie — my Polaki, wy bogacze — my biedne.
— Jaż po polsku chrzczony! — odezwał się Iwan.
— I ja nie przeszedł, jak się drugi raz żenił.
— Jako zapisane, nie wiem, ino wiem, jak jest. Wasza posesja, wiecie czyja była?
— Nu, stare historje. Nie wezmę ja, weźmie i zarobi inny, a co było, nie wróci. Trzeba żyć!
— Pewnie, ale trzeba i umierać. Pieniądze tu trza zostawić, a z duszą tam iść. A waszego chłopca Iwanem nie ochrzcili, ino tak się nazwał dla wygody i korzyści. A u was w domu nie nasza mowa, nie nasz obyczaj. Zagryzłaby się i zapłakała moja dziewczyna, dławiłyby ją te dostatki. Dajcie tej dziewce pokój, nie będzie z tych dwojga pary.
W tej chwili psy poczęły zajadle kogoś obszczekiwać, otworzyły się drzwi i dwóch ludzi weszło do izby. Był to stary Adam, stróż cmentarny, i jakiś obcy.
— A co tam? Czego? — spytał Bohuszewicz.
— Gość dziś do mnie się przybił — rzekł Adam. — Przyprowadziłem go do was na poradę.
— No, to siadajcie. Co za gość? Wasz syn może?
— Nie poznajecie mnie? Prawda, dziad ze mnie.
Bohuszewicz przyjrzał się uważnie obcemu.
— Nie przypominam sobie was. Co? Może który z Krośniańskich?
Kafar się też bystro weń wpatrzył i milczał.
— Feliks Krośniański jestem — rzekł obcy.
— Toście jeszcze żywy. Iwan, przynieś-no co wy-