Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

syć tej sztuby.
— No, no, żebyście nie odsiedzieli drugiego roku. Wybaczcie, ale, jeśli nie weźmiecie się do roboty, będę musiał panią matkę ostrzec. Wiecie, ja muszę, za to mi płacą i ufają.
— Co pan mamie powie? — przeraził się Stefan.
— O, żadne denuncjacje! Powiem, że kolega przemęczony, i że wobec tego ja radzę z maturą się wstrzymać, aż stężeje i wzmocni się... organizm.
Stefan zaciął usta, zamyślił się.
— Zdam, muszę! — rzekł stanowczo.
Ale trud ten był nad jego siły. Przez dni kilka wziął się do nauki, ale po tygodniu znowu przestał. Był na pochyłości złej i zawrotnej i dawał się porywać zawrotowi głowy.
Trwało tak do Wielkiej nocy. Wtedy dotknął go cios. Kuzynka Lili zaczęła niedomagać, grymasić, nudzić się i wyjechała zagranicę.
Chłopak wpadł w nieznośną apatję i rozpacz, pisał wiersze, snuł się godzinami po ulicach, żył poza rzeczywistością i światem.
W takim stanie spotkał kiedyś Kostusia, który też wyglądał zbiedzony, obdarty, chudy i posępny. Spotkali się w antykwami, gdzie Stefan szukał dla matki jakiegoś psałterza, a Jurjewicz sprzedawał pakę książek.
— Nie chodzisz do gimnazjum? — spytał Stefan.
— Właśnie mi to w głowie, gdy taka bieda!
— A co?
— U Horbaczewskiej tyfus. Onegdaj ona sama umarła, dziś był pogrzeb. Strach, co się tam dzieje. Panna Duszka leży, mały Sarosiek i Misia!
— I Misia! — powtórzył Stefan, czując przykry ból w duszy.
Kostuś głową kiwnął, twarz miał śmiesznie wykrzywioną i usta mu drżały. Płakał.
— Ja już tydzień tak dniuję i nocuję! — mówił, siląc się opanować. — Telegrafowałem po siostrę, ale ona