Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Łżesz. Straszno ci. Ale niechno mu wpoprzek powiesz temu, co uczynić przykazuję, popamiętasz. Przyjdę, zobaczysz, że przyjdę, z pod ziemi, z tamtego świata. Ja umiem wędrować! Wiktor, słuchasz ty, wiesz, dlaczego ciebie tak ochrzcili? Pan Hrehorowicz, mój kapitan, tak wybrał, że to znaczy zwycięzca. Rozumiesz?
— Wszystko, co dziad każe, spełnię! — rzekł chłopak spokojnie.
— Niechbyś no nie spełnił. To tak! A pochowawszy mnie, pójdziesz do Grel, do starej pani, z raportem, że stary Kalasanty zmarł nie na żadną słabość. I jakby jakie polecenie miała, albo posyłkę, to ty służ. Rozumiesz, akuratnie odraportuj.
— Słucham, dziadku!
— No, to jakby i wszystko. Dobro i wszystko, co jest, twoje. Trzymaj w garści i pilnuj, ano się w dostatku nie kochaj. Jedno zdechnie, drugie się spali, nie trza się o to turbować. Ale ziemi to nie puść, pazurami, zębami dzierż. Ziemia się nazywa: grunt, w niej wszelkie korzenie tkwią, i trawy, i drzewa, i człowieka. Puścisz ziemię, będzie cię wiatr nosił po świecie, suchą łomakę! A uchowasz ziemię — to, choćby cię sto razy od niej oderwali, to wrócisz i zakorzenisz się znowu.
— Oj, święte słowa, święte! — rzekła przeciągle jedna z kobiet.
— A niby to rozumiecie. Jakże, o jakiej ja ziemi to gadam?
— O jakiejże, o naszej.
— Co to? Naszej?
— Ot, o tych zagonkach, co je od wieku trzymamy.
— Durne wy. Nasze i pod Krakowem, i pod Smoleńskiem. Oj, zgłupiał naród, zgłupiał. Bodajby was znowu do szkoły nie wzięli, byście sobie przypomnieli! Leżycie teraz, jak żyto z plewą, co i ziarna nie widać. Bodajby was na taki wicher nie puścili, co odczyści ziarno od miękiszy. Panów teraz młynkuje, może i na nas