Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Do Grel pojechał, a tam nie puszczają. Warta stoi. Co miałem robić!
— Nic. Nie twój kłopot. Już ja się przy apelu wiem jak wytłumaczyć, żem przyszedł bez pomazania.
— Oj, Boże mój, dziadku, nie mówcie tak — szepnął żałośnie młody.
— Dureń jesteś! — rzekł stary, rozwierając oczy. — żałujesz to mi takiej śmierci. Nieboszczyk kapitan do końca żałował, że na polu nie został.
— Bodajby tym ścierwom cholera kiszki pokręciła za moją żałość po was!
— Cicho, cicho! — upomniała jedna z kobiet, poglądając na żebraczkę.
— Dureń jesteś! — powtórzył stary. — Chciałeś, bym cię ciągle niańczył. Już ci pora swoim rozumem żyć. Słuchajże teraz i byś wszystko spełnił.
Z wielkim wysiłkiem sięgnął pod poduszkę i wydobył kluczyk.
— Na, masz. To od skrzynki, co w świronku stoi za drzewem. Tam znajdziesz mój przyodziewek, co go na Zmartwychwstanie trza na sobie mieć. Uchowałem go, cały żołnierski rynsztunek. Obleczesz mnie weń, krzyżyk do piersi przypniesz, a on szmat chorągwi, co tam na spodzie leży, to mi pod głowę do trumny dasz. A pochowasz mnie, choć i bez księdza, ale na naszym cmentarzu, do miasteczka nie wieź!
— Panie Kalasanty, toć zgubicie chłopca. Toć nie wolno — jęknęła jedna z kobiet.
— Wynosić się, baby! To nie kądziel, ani kurza grzęda. Tu ani mamek, ani nianiek nie trzeba. Poszli!
Tak podniósł głos, że kobiety cofnęły się pod ścianę, i stało się cicho, tylko słychać było pochlipywanie dziewczyny.
— Kto tam beczy?
— To Marcelka — odparł młody.
— Owca, za innemi beczy, a takem uczył i uczył.
— Ja też nie ze strachu płaczę, ino z żałości.