Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I z widoczną odrazą i wstrętem, końcem palców podał hrabia nieszczęsny zeszyt.
Jagodziński zastał Stefana, leżącego na łóżku, nie płakał, ale trząsł się, jak w febrze. Odmówił posiłku, nie odpowiadał, powtarzał jedno, że chce do matki. Wieczorem puszczono go do niej, wrócił zgnębiony, posępny, z jakimś tępym wyrazem wziął się do odrabiania lekcyj.
— Hrabia mi oddał ten zeszyt. Niech go pan odniesie jutro koledze — rzekł Jagodziński. — Ja to wszystko drukowane mam. To trzeba dobrze chować. Niech pan przestrzeże kolegę, żeby w gimnazjum nie trzymał. To istotnie niebezpieczne rzeczy!
Przez oczy chłopaka mignęło życie, radość.
— Odniosę! — szepnął. — Byle on nie miał z mojej racji przykrości.
— Jak pan jakiej książki rzadkiej chce, proszę do mnie się zwrócić. Z kolegami ostrożnie, można ich skompromitować. W gimnazjum ostro śledzą.
— Dziękuję panu! — szepnął Stefek. — Będę uważał.
Kilka dni trwało przy obiadach przygnębiające usposobienie, ale pani Oktawja zauważyła, że syn nie ma apetytu i zaniepokoiła się tem okropnie; o poprzednim wypadku matka już zapomniała, a hrabia zajął się też czemś innem, i spokój wrócił.
Odtąd między uczniem a mentorem zapanował inny stosunek. Wprawdzie do zwierzeń ze strony Stefana nie doszło, ani się na nic nie skarżył, ale ośmielił się prosić korepetytora. Prośby były dziwne; raz naprzykład zachciało mu się jeść obiad w taniej kuchni, innym razem prosił o wskazanie, gdzieby mógł sprzedać zegarek, to znowu prosił o zaadresowanie listu do jakiegoś Sikorskiego na Oboźnej. Zrazu Jagodziński miał na chłopca podejrzenie, że się łajdaczy, że wpadł w złe towarzystwo, i zaczął go śledzić. Ale wnet się uspokoił. Sikorski był wdowi syn, bardzo ubogi, pieniądze za zegarek zostały włożone w kopertę i odesłane przez posłańca na Oboźną.