Strona:Maria Rodziewiczówna - Byli i będą.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

być. Jakim zaś był w duszy pan Jagodziński, o tem wiedział on tylko sam. Gdy wszedł w dom, nie doznał zrazu niespodzianek. Pani Oktawja była przeczuloną, nerwową, małostkową i niezaradną kobietą, prezes był karierowiczem, tchórzem i pyszałkiem, radca materialistą, czcicielem potęgi i rodu, a chciwym sławy i rozgłosu, ludzie, którzy bywali, krewni i znajomi, byli naturalnie do nich podobni lub pochlebcy.
Ucznia swego ocenił pan Jagodziński, jako nicość, słabość, bezwolność. Stworzenie, wychowane w tej atmosferze i do niej przystosowane, zapewne tępe i nieprzywykłe ani myśleć, ani pracować samodzielnie, a zarazem próżne i pyszne ze swego położenia i zepsute pieszczotami matki.
Otóż tu się zaczęły niespodzianki pana Jagodzińskiego. Po pierwsze chłopak aż go żenował swą grzecznością i delikatnemi formami. Otrzymał rozkaz matki uczenia się lekcji w pokoju pedagoga i udawania się doń o pomoc i wskazówki. Zaraz pierwszego dnia zapukał do drzwi i wszedł na wezwanie, niosąc swe książki i zeszyty. Spytał, gdzie mu wolno usiąść, i natychmiast wziął się do nauki.
— Może pan czego nie rozumie, może pomóc? Służę!
— Dziękuję panu, spytam w razie trudności!
Obiecał, podziękował i na tem się skończyło. Robił wszystko sam, poważnie, z zajęciem i uwagą.
— Może mi pan wyda? — proponował Jagodziński.
— Jeśli pan tak łaskaw, proszę.
I wydawał bez zająknienia.
Było tak dzień, dwa, tydzień. To samo pukanie do drzwi, cicha nauka, grzeczny ukłon na dobranoc i cisza.
Po tygodniu Jagodziński się zniecierpliwił.
— Właściwie nie widzę potrzeby, żeby pan miał korepetytora! — ofuknął ucznia.
Stefek spojrzał na niego i rzekł:
— Zawsze miałem.
— I tyle mieli roboty, co ja?