Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

znam wiele dzieci, ale takiej żądzy pracy, jak w tym chłopaku, nie spotkałem w mej praktyce.
— To dzieciństwo i fantazya. Proszę go przez tydzień utrzymać w rygorze, a zapał się skończy! — odparła babka, ramionami wzruszając.
W tej chwili Barcikowski przyprowadził zbiega. Nie wyglądał zalękły, ani upokorzony. Patrzał śmiało swemi zuchwałemi oczami w surową twarz babki.
— Więc tedy stanowczo przyjąłeś tu służbę? — spytała go. — Nie chcesz być w domu?
— Nie. Tutaj chcę pracować!
— Pamiętajże, byś wytrwał i dotrzymał do roku, bo cię napowrót nie przyjmę. Jak ci będzie źle i ciężko, z żalami nie przychodź, ani pomocy u mnie nie proś. Sam się rozporządziłeś — sam cierp! Rozumiesz?
Chłopak głową skinął. Zaciętość miał w o czach i upór.
— Ja nigdy się nie mażę i nie skarżę! — burknął.
Pani Barbara przyciągnęła go do siebie.
— No, a nie tęskno ci będzie za domem? — spytała.
— Ja do mamy się dowiem! — odparł zcicha — a jak zarobię dużo pieniędzy, to mamie dam połowę.
— Jak ci będzie źle i ciężko, to mi powiesz? — szepnęła.
Zawahał się, pomyślał i głową potrząsnął.
— Nie powiem, bo to wstyd!... Ja nie dziecko!
— Ja nikomu nie powtórzę. Mnie możesz powiedzieć!
Zaciął usta i zezem spojrzał na Muszkę.
— Nie, nie powiem! — uparcie powtórzył.