Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

świetnie zdał, był przyjęty do „prawowiedów”. Iłowicz szczycił się i zachwycał tym rezultatem, pisał tak wymownie, że przekonał nawet panią Annę.
— To jest szkoła wyborowa, kosztowna, lada jakiej hałastry nie bywa, jest „pewność”, że chłopak nihilistą nie zostanie, nie zmarnuje się, jak Kazio Osowski, co z czwartego kursu technologów poszedł na Sachalin. A zasady i wiary dopilnujemy na wakacyach. Zresztą pisać będziemy.
Ba — i pisać nie było łatwo. W następnym liście przestrzegł Iłowicz, aby pisano bardzo oględnie, gdyż korespondencya od i do chłopców podlega cenzurze szkolnego zarządu. Żeby zatem uważały, co i jak piszą, bo mogą i siebie i chłopca skompromitować.
Zaraz też pierwsze listy Wacia to okazały. Snać chłopaka ostrzegł Iłowicz, czy koledzy, bo pisał krótko, sucho, po żołniersku, o swych naukach tylko i z pozdrowieniem. Wspomniał tylko, że ma przyjaciela w klasie i towarzysza w sypialni Jana Lassotę, który także ma siostrę Jadwinię i króliki w domu.
I zobaczyła pani Barbara z przerażeniem, że w pisowni użył już trzy razy liter rosyjskich, przez pomyłkę.
Gdy list przychodził, Filip dopytywał o wieści. Dziki chłopak wziął na ambit, przychodził do matki na naukę, i nie krzywdził Jadwini, czasem dopominał się o zajęcie, i polecenie każde skrupulatnie spełniał.
Matka odczytała mu list i rzekła:
— Widzisz, jak Waciowi tam dobrze. Mógłbyś i ty pójść do szkół, mieć śliczny mundur i kolegów do zabawy i pracy, żebyś się uczył.