Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wienie kobiet, zazdroszcząc nawet trochę protekcyi wpływowego krewnego.
Pani Barbara oczekiwała listu gorączkowo.
Przyszedł zaledwie po miesiącu. Wacio donosił, że mu bardzo dobrze u wuja, że go bawią i pieszczą, że przygotowuje się do egzaminu, sam jeszcze nie wie do jakiej szkoły.
Był dopisek Iłowicza, że chłopak prędko się z losem pogodził, że jest posłuszny i ambitny, uczy się dobrze — i że ma nadzieję przy wielkiem staraniu umieścić go u „prawowiedów”.
Co prawda Iłowicz już żałował, że obarczył się chłopcem. W jego kawalerskiem życiu wychowaniec był niedogodny. Iłowicz żył wesoło — lubił towarzystwo, karty, hulankę. Przyjmował kolegów, miał „stosuneczki”, przywykł do woli i swobody.
A tu spadł mu na głowę chłopak ciekawy i rozwinięty, który o wszystko pytał, dziwił się, śledził, a przytem potrzebował opieki i zajęcia.
Więc tedy postanowił wywinąć się zręcznie od obowiązków. Zapakować chłopaka do internatu — pozbyć się świadka i kłopotu. Widywać go tylko co parę tygodni, opiekę zastąpić pieniędzmi.
Pani Barbara przeraziła się internatem. Więc dziecko jej wezmą całkiem w niewolę. A któż sprostuje mu kłamstwa, któremi tam jego umysł nakarmią, kto dopilnuje jego pacierza, mowy. Napisała tedy do Iłowicza swe wątpliwości i trwogi, prosząc, by go z domu nie oddawał, posyłał do gimnazyum.
W trzy dni po wysłaniu listu, nadeszła wiadomość z Petersburga. Wacio egzamin