Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale ja nie chcę. Mam tu robotę. Ale ty napisz do mnie list — osobno do mnie. Dobrze?
— Napiszę.
— Pamiętaj, jak nie napiszez, to skrzynkę odbiorę na wakacye. Cóż, podoba ci się ona?
— Dziękuję ci, przyszlę ci za to wielką harmonię.
— E, co mi tam harmonia. Nic nie przysyłaj. Ja ci daję na pamiątkę, tak z ochoty. Szkoda, że jedziesz!
I zamyślił się, nie umiejąc wyrazić godnie żalu. Chciało mu się płakać, ale na toby sobie nie pozwolił, bo to był wstyd i ujma honoru.
Raptem, zerwał się i począł swe skarby zbierać, wpychać je do kieszeni i w zanadrze — po chłopsku. Poznał zdaleka krok babki, której spotykać nie lubił.
Pani Anna weszła, niosąc stos bielizny. Domowe było płótno, przesiąkło zapachem ziół, któremi je w kufrach przekładano.
Spojrzała na dzieci surowo, jak zwykle i rzekła do Wacia niezwykle łagodnie.
— No, dziecko, masz tu koszuliny nowe i całe. Szanuj że ubrania, bo na cały rok ma ci starczyć. A z nagrodą wracaj, egzamin zdaj, pierwszym bądź. Jeśli co złego o tobie się dowiem, jak ojciec ukarzę. Matkę przebłagasz, ale mnie nie. Jestem jednak pewna, że wstydu mnie nie zrobisz. Prawda? Jeśli ci co będzie brakować, to śmiało pisz, a jeśli bardzo ci ciężko stanie, to cię zabiorę. Ale toby wstyd był, żeś nie przecierpiał.
Pieniędzy u wuja nie proś, o nic się nie napieraj, obywaj się, jak można, boś ubogi, ale łaski nie potrzebujesz. Niechże cię Pan Bóg prowadzi i błogosławi.