Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nam strzelać nie kazano. Wstąpiłem na działo
I spojrzałem dokoła. Dwieście armat grzmiało!

— Co to? — zagadnął z cicha Iłowicz.
— „Reduta Ordona!” — odparła trochę zdziwiona pani Barbara.
Jej się to wydawało niepojętem, żeby kto nie znał — ba — nie umiał na pamięć takich pamiątek. Jednocześnie prawie z pacierzem, nauczyła ją tego matka, ona tak samo oddała dzieciom. Szli powoli ku ruinom i Iłowicz słuchał z zajęciem dźwięcznego głosu wyrostka, który z błyszczącemi oczami, przejęty, rozpalony zapałem, deklamował bohaterski rapsod. Rozumiał, co mówił i drżał cały.
Pani Barbara położyła mu rękę na ramieniu, a gdy skończył, pocałowała w głowę.
— Ślicznie! — rzekł Iłowicz. — Pamięć masz kapitalną. — Dziękuję ci!
Zwrócił się do matki, i z cicha zauważył.
— Pani się nie lęka o jego fantazyę. Karmiona takimi utworami, wybuja nad miarę, a w życiu trzeba być trzeźwym, zimnym. Idealistów los traktuje bez litości.
— Ale zimni i trzeźwi czem sobie złą dolę ozłocą? Niech chłopak ma cześć dla bohaterstwa, aby sam pragnął być szlachetnym. Zresztą, jeśli ja go nie nauczę przeszłości — kto go nauczy, kim jest, co ma przechować, przy czem trwać. To mój obowiązek — matki!
— Trzeba wiele zapomnieć nam!
— Tylko nie wiary i narodowości. Waciu, powiedz-że jeszcze wujowi ten wiersz, com ci ostatni podyktowała.
Wstąpili już na wzgórek forteczki i zatrzymali się na wale — od rzeki. Jeszcze szer-