Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Boże mój, Boże mój! Taka ona nieszczęsna, zapamiętała! A co z tego? Bóg jest, wszystko wie i nie zapomni.
Wacław słuchał przerażony. — Więc zwaryowała zapewne od pijaństwa. Bredziła, jak w malignie. Miała manię religijną.
Nie przerywał, ani przeczył, ale gdy umilkła zmęczona, rzekł łagodnie:
— Nie desperujcie, ciotuszka, Saszeńka was odwiedzi i posłucha.
— Nie, nie — zaprzeczyła ze stęknięciem — jeśli nie opamiętała się po jego śmierci, to już nigdy się nie opamięta. Ja wtedy jej czekałam, nie przyszła. Zamknięta jej dusza na Boski znak. Dał wtedy znak, a ona nie zechciała pojąć... On w piekle, a ona?...
— Kto, on? — spytał mimowoli przerażony tem bredzeniem.
— On, czarny jej duch, szatan jej duszy, jej zguba i nieszczęście — Fomow.
Barcikowski się wzdrygnął, spojrzał na starą. Coś nieopisanego — jakby strach przepaści zatamowało mu oddech.
A Pełagieja, podniecając się coraz bardziej, mówiła:
— Jak się między nimi zaczęło kochanie, mówiłam jej: Saszeńka, to grzech — ale ona ze łzami powiada: — ciotuszka, jaż młoda — mąż stary, chory! — ja śmierć sobie zrobię, a kochać tego muszę. Ja duszę dla niego stracę, ja umrę z nudy, z tęsknoty bez niego. Ktoby nad nią litości nie miał, ktoby jej życia nie chciał osłodzić — takiej ślicznej, młodej, a tak oszukanej w małżeństwie. Ach, jaż słaba byłam — dałam im się kochać. Myślałam — Korf trup — Korf umrze — oni się pobiorą — ja Boga o modłę za