O Pełagiei Fokownie nikt już u Barcikowskich nie pamiętał. Zginęła, jak kamień w wodzie, nigdzie jej nie spotykano, nikt o niej nie wspominał. Wacław tylko czasami, gdy bardzo mu dokuczył nieporządek w domu, lub kradzież służby, mawiał do żony:
— Jedna Pełagieja umiała wśród tej hołoty utrzymać ład i dopilnować gałganów. Ciekawym, co się z nią dzieje?
— Zapiła się pewnie dawno, na śmierć — odpowiadała pogardliwie Saszeńka.
Wacław, który wierzył we wszystko, co żona mówiła, był pewien, że stara już dawno nie żyje. To też mocno się zadziwił, gdy mu raz przyniesiono brudny, zmięty list, pisany krzywo i drżąco, w którym Pełagieja prosiła go krótko, by ją przed śmiercią odwiedził, bo inaczej nie umrze spokojnie. Podawała adres, jakiś oddalony zaułek na skraju miasta, gdzie się gnieździ wielka nędza i wielkie występki. Był w liście jakby jęk błagalny, strach, by nie przyszedł zapóźno, rozpacz, gdyby odmówił.
Z listem tym poszedł do żony, chcąc się z nią wieścią podzielić i namówić, by z nim