Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a myślę, że nigdzie tak nie wypocznę, jak tam. Niechby wuj mnie odwiedził!
— Ech, cobym tam robił. Nikogo nie znam! Wybiorę się chyba do morskich kąpieli, do Majorenhofu.
— Ale z Julią przecie wuj się nie ożeni!
— Wiesz, nie. Jakem się z tobą rozmówił, tom się rozmyślił. Człowiek życie, dyabli wiedzą, jak spaskudził, to prawda, ale żenić się z nią, na starość! Nie godzi się. Dzieciom zapiszę majątek, a nazwisko niech zostanie czyste. Mam przecie synowca na Białorusi, no i twoja babka żyje! Nie, nie ożenię się. Dziękuję ci, żeś przyszedł. Dobrze mi to zrobiło!
Wacław zbladł, popatrzał na starego bez słowa i wyszedł, jakby odurzony!
A Iłowicz, ani się spostrzegł, że go tą konkluzyą spoliczkował!
Pojechał tedy nowy właściciel do Gródka i przez parę dni był rad z wakacyi. Kola dostał kuce, zaprzyjaźnił się z synami popa, bawił się i dokazywał, dwór był wyświeżony, Brechunow usłużny i gładki — wkoło cisza i lato. Zmęczony mózg Wacława wypoczywał, rozkoszował się samotnością i spokojem wsi.
Po tygodniu oswoił się z myślą, że rodzina go nie chce, przemógł gorycz.
— Znajdę obcych — towarzystwo. Trzeba złożyć wizyty, zrobić sobie stosunki. Postanowił.
Ale Gródek miał mało sąsiedztw. Hrabskie dobra opasywały go wkoło, fortuna milionowa, licząca dziesiątki tysięcy dziesięcin.
Dwa tylko były domy obywatelskie o trzy mile Horby, Suszyckich — i Zbożna Milczyńskich. Od żydów kupców wypytał się, kto tam