Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pod tobą kopią. Zabieram ze sobą Aloszę i Nataszę, a tobie zostawię Kolę. Już dość tego, że ci pozwalam tam jechać. To bardzo niebezpieczne, ale jesteś stare dziecko — trzeba ci dogodzić.
Wiedział, że nie ustąpi od swej woli, że prośbą narazi się na gniew i niełaskę — więc nie rzekł słowa więcej — i odszedł do pracy.
Rzadko teraz spędzał wieczory w domu, życie rodzinne wcale nie istniało. Ona miała swoich znajomych i stosunki, on grywał w karty lub siedział w klubie. Chłopcy chodzili już do szkół. Natasza miała bonę i guwernantkę — o Wacława mało kto się troszczył — dzieci prawie nie widywał i bardzo obcy mu byli. Tercew zawsze dozorował chłopców. Saszeńka zabrała go z Tuły, był u niej w łaskach i lekceważył pana domu, który go nie cierpiał, a nie mogąc wygnać — unikał.
Między Aloszą i ojcem rozwinął się zupełnie wrogi stosunek, nie odzywali się do siebie nigdy. Kola giętki i pochlebnik, całował go i pieścił w nadziei upominku, za oczami wydrzeźniał. Natasza była laleczką, której rzadką piękność podziwiali wszyscy, robiąc co można, by zepsuć charakter, wychować salonowy, zbytkowny sprzęt.
Przyjaciół, we właściwem tego słowa znaczeniu, Wacław nie miał. Koledzy i znajomi, z którymi żył, dzielili się na trzy kategorye: takich, którzy go potrzebowali; takich, którzy się go bali, i takich, którzy mu zazdrościli. Może najżyczliwszym był dlań stary Morduchow, który już zasiadł w radzie państwa, ale stary ogłuchł i zdziecinniał, jak wielu, którzy syci