Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lat i chwały — powołani byli na to najwyższe stanowisko.
Morduchow junior nie ożenił się. Zawsze piękny, elegancki, rej wodził w salonach i buduarach, a u Barcikowskich był prawie domowym, a w łaskach u Saszeńki.
Czasami, bardzo rzadko, bywał Wacław u Iłowicza.
Ten z grubym funduszem, pokaźną emeryturą i rangą generała wyszedł ze służby.
Mieszkał we własnym domu i trzymał cały harem — nad którym rej wodziła jakaś Julia, rosyanka z Rygi — owładnąwszy zupełnie starym rozpustnikiem.
Pełno tam było jej rodziny, kobiet najgorgorszego gatunku, drabów-kochanków, zwanych braćmi i kuzynkami — nawet było troje małych dzieci, których ojcostwo wmówiono Iłowiczowi, czem się on nadzwyczaj rozczulił, łożąc na mamki i niańki i naturalnie mając za spadkobierców.
Całe to towarzystwo było tak wstrętne, tak cyniczne, tak podłe, że Wacław parę razy zaledwie na rok odwiedzał krewnego przez obowiązek za wychowanie. Jemu przecie zawdzięczał karyerę.
Pewnego dnia przypomniał sobie, że od Nowego Roku nie był u starego i poszedł go pożegnać przed wyjazdem na letnie ferye.
Został go w szlafroku, zajętego stawianiem pasyansów i w złym humorze.
— A, to ty. Dobrze, żeś przyszedł. Wyobraź sobie, jaki mam kłopot. Julia chce mnie porzucić. I pomyśl, jak ja się bez niej obejdę?
— Dostanie wuj drugą!