Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w Banku, że brat źle płaci raty, przypuszcza, że się na ziemi nie będzie mógł utrzymać, a zatem proponuje mu kupno Gródka, na imię najstarszego syna Aleksego, aby majątek nie wyszedł z rąk rodziny do obcych.
Filip przeczytał list głośno babce i żonie, głos mu się trząsł, a gdy skończył, spojrzał na nie. Muszka poczerwieniała z oburzenia, pani Anna ostudzona przez wiek, odpowiedziała:
— Odpisz mu zaraz, że nie sprzedasz nikomu, a jemu tem bardziej. Że gdyby nas klęski znękały i trzeba było ustąpić, to lżej będzie zmarłym przodkom i nam, żywym rozbitkom, gdy tu osiądzie obcy. Zaraz odpisz!
I Filip napisał. Gdy tegoż dnia zostali sami z Muszką, ona objęła go za znękaną głowę i całując, pieszcząc, spytała:
— Czy wytrzymasz, biedaku?
— Nie wiem, ale to wiem, żem do sił ostatnich trwał. Kto obliczy, co rok następny da? Może stokrotne plony, może klęskę ostateczną.
Znowu przeszła zima i nadeszło dobre pomyślne lato. Filip odetchnął. Stodoły były pełne, obrodziło w Gródku na podziw. Stary Barcikowski we wrześniu, gdy do nich wstąpił i gospodarkę obejrzał, rzekł do pani Anny:
— Ten Filip ma łaskę u Boga. Zeszłego roku tom myślał, że przepadł, a teraz znowu stoi na nogach i mocuje się. Ha, widać, że zdzierży.
Otucha wstąpiła im wszystkim w serca i stary dom poweselał. Na Boże Narodzenie przyjechała Jadwisia z Warszawy, zebrali się wszyscy w gromadkę około pani Anny, pełno było dziecinnego szczebiotu i śmiechu młodych