Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Musiałaś się chyba zapożyczyć! — zawołał zdziwiony.
— Bądź spokojny. Płacić za mnie nie będziesz — odpowiedziała swobodnie.
— A no, i jeszcze mam dla ciebie dobrą nowinę — dodała po chwili. — Widziałam dyrektora tulskiego banku i mówiłam z nim o twej chęci nabycia majątku tam w zachodnim kraju. A on mi na to: niech Winczesław Sewerynowicz kupuje ten swój własny rodowy majątek. Jego brat źle płaci, zaległość duża, co rok publikujemy i ledwie się od sprzedaży wykręca. Teraz dobiera dziesięć tysięcy i chyba pierwszej raty nie wytrzyma. Prosiłam go, żeby dał nam wiedzieć, jeśli licytować będą. Widzisz, jak ja o tobie myślę.
Milczał, zwiesiwszy głowę. Dawno przestał dzielić się z nią temi myślami.
— Cóż, nie cieszysz się?
— Jeszczem nie kupił — odparł wymijająco.
Ruszyła ramionami lekceważąco.
— Ty z każdym dniem robisz się nieznośniejszym — mruknęła.
Popatrzał na nią smutno i odszedł do swege gabinetu, gdzie się pogrążył w pracy.
Od pewnego czasu w tym jednym tylko pokoju, przy tem biurze, nad papierami urzędowemi, czuł się u siebie w domu i mniej się dręczył.