Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale Szaszeńka przyznała się mężowi, że go nie cierpi, że jej przypomina tak ciężkie chwile, że z największym przymusem znosi jego towarzystwo.
Cóż się więc stało, że z nim właśnie pojechała na ten bal.
Ale najdziwniejsze było wydalenie Pełagii.
Po namyśle Wacław doszedł do przekonania, że dzieci przekręciły całe zdarzenie. Zapewne Pełagieja wyjechała w odwiedziny do familii, i Szaszeńka nierada ją opuściła. Boć Pełagieja była duszą domowego ładu i życia. Ona zarządzała służbą, kuchnią, porządkiem, ona doglądała dzieci, ona dogadzała Szaszeńce, ścierała prochy z pod jej stóp, jak pies była do niej przywiązana, ubóstwiała ją bałwochwalczo. Nie rozumiał nawet, jak bez Pełagiei dom ich mógł istnieć, a Szaszeńka przeżyć jeden dzień. Zawołał lokaja.
— Gdzie wyjechała Pełagieja Fokowna? — spytał.
— Nie wiem, barin! — odparł i stał, czekając, by go badano.
Ale Wacław, coraz pewniejszy, że wróci rychło, dodał:
— Uważaj, żeby ciepło było w domu, niech Masza przygotuje dobrą kolacyę i daj mi świecę do biura.
I spokojny, zabrał się do przeglądania papierów, nagromadzonych w czasie jego nieobecności i oczekiwał powrotu żony z balu. Było po północy, gdy huczno i szumnie przeleciało przez ulicę kilkoro sań — i jedne zatrzymały się przed ich domem. Wstał i wyszedł do przedpokoju; jak za młodych lat biło mu serce do