Strona:Maria Rodziewiczówna - Barcikowscy.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

włoką mający dobre serce i zdrową, prostą duszę.
Małą rozrywkę i przyjemność miały z niego kobiety samotne, ale były pod jego opieką bezpieczne i spokojne, on je kochał po swojemu — głęboko.
Wtedy to niespodzianie zapowiedział swój przyjazd Wacio. Radość zapanowała w Gródku, bo go już pięć lat nie widziano i coraz rzadziej pisywał.
Pani Barbara, która ostatnimi czasy zapadała na zdrowiu, jakby ożyła i odmłodniała. Stary dom wyświeżono, a wkoło lato opiększyło ogród i pola i tak wszystko uśmiechnięte i barwne przyjęło rzadkiego gościa.
Jakże był piękny, promienny, elegancki, jakże serce matki biło zachwytem i tryumfem, gdy go tuliła do siebie. Nawet pani Anna się śmiała łaskawie — nawet Filip sianokosów nie pilnował, a siedział w domu i patrzał i słuchał.
A Wacio opowiadał z dumą o swych postępach. Miał już nominacyę na prokuratora do Kowna i posadę po feryach obejmie. Opowiadał o stosunkach, o łaskach naczelników, o wysoko stojących znajomych i przyjacielach, o świetnych nadziejach. Polszczyznę kaleczył haniebnie, brakło mu zupełnie wielu słów, inne przekręcał, zwroty miał czysto rosyjskie. Ale w pierwszej chwili tak wszyscy byli podnieceni, że tylko go wyśmiewano dobrodusznie, lub poddawano słowa, na których się zacinał. Treścią byli tylko zajęci.
Przegadali dzień cały i pół nocy, a na rozejściu Wacio złożył matce tysiąc rubli — na początek! — rzekł, całując jej ręce — żeby zdro-