Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miał złość natur chłodnych i refleksyjnych, cichą, niewidzialną, straszną.
Dotknięty był do żywego; jako magnat nie znoszący krytyki i sądów niższych, jako mężczyzna, którego prawie spoliczkowano wobec kobiet, jako człowiek nieznoszący gwałtów, hałasów, stoczony apatją i lenistwem, gdy go coś, ktoś, zmusza do czynu i energji.
Na naturę jego potrzeba było musu. Dotąd nigdy nie czynił ani źle, ani dobrze; dawał się popychać okolicznościom. Zresztą do dobrego niema musu. Teraz ten człowiek bez woli będzie czynił złe. Maska jego przez to w niczem się nie zmieniła. Była takąż, jak w chwili, gdy Sumorok mówił, że twarz jego nic nie znaczy — nie zdradziła też niczego wesołej kompanji, której rozmów i żartów słuchał z całem zajęciem.
Wyjechano z lasu — i oto w całej okazałości roztoczyła się Holsza.
Na wysokim moście nad rzeką stanęli chwilę, podziwiając krajobraz.
W dole miasteczko czerwono kryte, zdaleka dość malownicze, nad niem ruiny zamku, a w głębi wspaniały front pałacu w gęstwinie zielonych parków.
Nad jedną z wież powiewała herbowa chorągiew, czerwone pole z czarnym Centaurem. Nad drugą błyszczał krzyżyk domowej kaplicy.
Jeszcze dalej po wzgórzach i wyżynach rozpięte czerniały sławne puszcze holszańskie.
Na skraju właśnie tych gór i borów, mając przed sobą niżmy, równiny, pola, stał stary zamek. Główna jego masa czerwono-szara, wyglądała jak