Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To tutaj — rzekł wskazując krzyż oczyma. — Zowie się to Karawika.
— Coś z tatarska — rzekła księżna Idalja.
— A może tylko skrócone: kara od wieku — zcicha zauważył Leon.
Maszkowski wjechał z koniem między głazy; pani Idalja zsiadła i oglądała miejsce uważnie, obchodząc ze wszech stron i szukając na kamieniach napisów.
Tak zagranicą zwiedzała podane przez Baedeckera osobliwości i pamiątki.
Iza się także zatrzymała, ale nie zbliżała się zbytnio. Opuściła ręce i oczyma, w których widniała groza, patrzała na ziemię, jakby szukała na niej śladów krwi brata.
— Książę jest bardzo wrażliwy — ozwała się księżna Idalja, dotykając ramienia szwagra końcem pręta.
— Skąd to przypuszczenie?
— Ze wstrętu co do celu naszej przejażdżki, a teraz z nagłej bladości. Czy książę kochał brata?
— Bardzo mało go znałem. Wychowywano nas z osobna i kształcono inaczej. Sądzę, że był to dobry człowiek i nie lubię dziedziczyć z wypadku.
— Nad dobrocią jego nigdy się nie zastanawiałam; a co do dziedzictwa, książę, jeśli nie można inaczej — dobry i wypadek.
Wyjęła żółtą różę z pętelki i musnęła ją ustami. Książę patrzał na to.
— Ta róża wypadkiem moją pierwej była, czy dlatego książę będzie nie rad ją odziedziczyć?