Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Chciałabym ciebie spytać o coś.
— Słucham.
— Wiesz? Matka miała wczoraj list od hrabiny Maszkowskiej.
— Nie, nie wiem.
— W liście tym prosi o moją rękę dla syna.
— Ach, tak! Trés correct! — rzekł spokojnie.
Chciałem cię spytać, co mi radzisz w tym razie?
— Jakto? Matka zostawiła ci wybór odpowiedzi?
— Matka mi przeczytała ten list tylko.
— Zdanie ma zapewne gotowe. Wedle niego się stanie.
— A ja?
— Ty się poddasz!
— Kiedy ja nie chcę! Nie kocham go. Gdy na mnie patrzy, zdaje mi się, że on mnie ogląda jak swego wyścigowca. Uczono nas, że małżeństwo to związek dwojga dusz miłości.
— Bardzo cię źle uczono. Małżeństwo — u nas — tu położył nacisk — jest związkiem dwojga imion sobie równych, lub dwojga fortun. Miłość jest prerogatywą plebsu.
— Jabym tak chciała kochać! — szepnęła księżniczka.
Spazm nerwowy, właściwy księciu, skrzywił jego rysy.
— Zachcianki conajmniej niestosowne. Radzę ci o nich przed matką nie wspominać — rzekł chłodno.
— Więc ja nie mogę nawet swoją osobą, swem życiem rozporządzić! Dlaczego? Czy brat i matka żałują mi holszańskiego powietrza? Pozwólcie mi