Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Trąciła go wachlarzem, aż się potoczył w stronę księcia.
— Cette horreur! — zawołała. — Zabierz go sobie. Jestem pewna, że to mi nieszczęście przyniosło. Za nic nie dotknęłabym go teraz!
Leon Holszański wyciągnął dłoń i własność swą szybko wsadził do kieszeni kamizelki.
— Ach, jakże księciu ręka zadrżała! — zaśmiała się szyderczo bratowa. — Chodzi wam bardzo o tę blaszkę!
— Istotnie, księżno. Należę do ludzi, którzy o mało co się starają i dbają, ale raz czegoś zapragnąwszy lub posiadłszy — zachowują…
— Czy książę sentymentalny?
— Jestem takim, jakim mnie księżna zechce mieć…
Nad zielonemi gąszczami parków poczynało ostrzej i wyraźniej rysować się niebo.
Pożar przy tem oświetleniu budzącego się poranku bladł i opadał — może strawił już wszystko. Pokojowiec Siła sam jeden tylko przyglądał mu się jeszcze, rozgorączkowany i ponury.
Gdy panowie siedli do kart, on poskoczył do marszałka dworu, a swego zwierzchnika i prosił, by go uwolniono na parę godzin; ale marszałek spojrzał na niego, jak na warjata.
— A nie wiesz ty, że książę ciebie jednego zapamiętał z dawnych czasów, a gdy woła, to tylko ciebie? Ani mi się ruszaj od progu!
Siła został, ale niepokój wyganiał go co chwila na krużganek, skąd ku tej łunie biegły jego myśli, jego trwoga i głuche stękanie.