Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ciotko — szepnął — w gabinecie męskim? Niepodobna.
— Dlaczego, proszę?
— Ależ ciotko, przecież damy nie mogą tam być! Przy kartach. Chyba ciotka nie zna Maszkowskiego i wuja gdy się rozbawią?
— Cha, cha! Jakiś ty naiwny! Właśnie to mnie nęci. Znam takie noce przy kartach. Mężczyźni są wyśmienici, gdy zaczną bredzić. Cóż to, nie grywałeś tak w baccarata za granicą?
— Owszem, ale nie było tam ani mojej ciotki, ani bratowej, ani siostry.
— Ale były ciotki i bratowe innych. Zresztą Izę wyprawimy spać. Milcz Lwie i słuchaj mojej dobrej rady.
Zostawiła go na środku sali i pobiegła.
— Stoczyłem napróżno walkę z ciotką o miejsce turnieju — wytłumaczył bratowej zakłopotany. — Lękam się, żeby paniom nie było przykro w otoczeniu rozbawionych panów.
— Pozostaje nam przecie swoboda opuszczenia zabawy — uśmiechnęła się księżna Idalja — a ponieważ nie lubię samotności, zabiorę z sobą księcia na przechadzkę.
— Lwie, Lwie! — wołała zdaleka panna Lawinja. — Czeka na ciebie krzesło prezydującego. Ciągnij!
Posłuszny, nie zdradzając żadnego wyrazu i chęci, książę zajął miejsce i gra się rozpoczęła.
Okazale stosy złota i asygnat zjawiły się na stole.
Leon i księżna grali najobojętniej, panna Lawinja i Maszkowski hałaśliwie; książę kłócił się z lo-