Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzi państwo: idźcie na to widowisko, wystawiajcie tę sztukę na wszystkich amatorskich scenach — ale tylko — tylko trzy akty!
— Ciotko — zaśmiał się dyskretnie książę Lew — czy ten wstręt i odradzanie, nie jest czasem natury żółciowej?
— Co? Jak to rozumiesz?
— Czy ciotka sama w tej chwili nie bierze na siebie roli owego legendowego lisa i…
— Kwaśnych winogron? Ba, ba, ba! Jesteś nielada impertynent i monstrualnie naiwny. Czwartego aktu nie widziałam dla tego tylko, żem za wiele słyszała o nim od mężatek. N’est ce pas, księżno Idaljo?
— Głos mój już dałam w obecnym konkursie — odparła piękna pani. — Odbiegamy od przedmiotu.
— Bardzo dobrze, ma belle, odpowiedziałaś mi. Mowa o małżeństwie jest odbieganiem od przedmiotu miłości. — Oto masz, Lwie Holszański, oto masz zdanie jedynej mężatki w naszem gronie. Czyś przekonany?
— Najzupełniej — ja! — odparł za księcia baron, zakładając monokl w oko.
— O pana mi bynajmniej nie chodzi.
— Ale ja ginę z niecierpliwości otrzymania od pani pomarańczowego kwiecia. Głosy zebrane. Ja głosuję za sobą.
— Nikt pana o zdanie nie pyta. Cierpliwości. Nie słyszeliśmy jeszcze jednego głosu. Lwie Centaurze Holszański, prosimy o twe prześwietne, bogate doświadczeniem zdanie.
— Czy mam odpowiadać, jako lew, czy jako centaur, ciotko? — zagadnął książę żartobliwie.