Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

honor; za miesiąc żałowałby książę swego szaleństwa; za rok pogardzałby mną, żem się pociągnąć dała. Wniosłabym księciu w dom nienawistne stosunki i znajomości; zamknęłabym księciu wstęp do jego towarzystwa. Byłabym w Holszy szarą plamą, księcia ciężarem i nudą, ludziom celem pośmiewiska i szyderstwa. Wiem, dlaczego książę ofiaruje mi swe imię i wdzięczna mu jestem, ale stokroć lepiej będzie, gdy mnie tutaj nie stanie.
— Pani mnie już nie kochasz? — spytał smutno.
Wzdrygnęła się i potrząsnęła głową.
— Kiedyś książę przyzna mi słuszność. Nad wszystko zaś, bardziej stoję o szacunek księcia.
— Pani mnie już nie kochasz? — powtórzył.
Rzuciła mu prawie surowe spojrzenie.
— Radam, że mogę z księciem pomówić. Wiem, że wtedy poświęcił książę swe chwilowe upodobanie, byle mnie osłonić przed skandalem; wiem, że książę nie przechwalał się moją miłością przed światem; wiem, że książę cierpiał z mego powodu. Pragnęłam bardzo powiedzieć księciu, że jest dobry i prawy. Pragnęłam też zwrócić tę kartkę, pisaną w chwili podniecenia.
Podała mu pożółkłą kopertę, a on biorąc swój stary list, jej rękę zatrzymał.
— Więc pani mnie już nie kochasz? — raz trzeci wymówił. — Nie odejdę, póki pani tego nie powiesz. To będzie mój wyrok. Nim go usłyszę — jestem pani narzeczonym.
— Nie posłyszysz odemnie, książę, żadnego wyroku, tylko prośbę. Proszę odejść i zapomnieć!
Postąpił krok naprzód i zajrzał jej w oczy.