Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stępne, jak kwiaty po moczarach. Ludzie okrzyczeli ją za dumną i zimną, a mnie jednemu wiadomo, jaka ona ofiarna i serdeczna. Miałem niegdyś narzeczoną — odeszła ode mnie; żona często z innymi trzymała przeciw mnie; bracia i siostry mnie posądzili, rodzina oplwała. Ta moja najmłodsza została ze mną; ta w biedzie tuliła mnie i pieściła; ta mnie broniła przed samym sobą, żebym nie został wyzyskiwaczem, zamiast wyzyskiwanego; ta mi goiła bóle, złociła szare życie! Ot, ta mi duszą była — to biedactwo! Kiedym poszedł do księcia na służbę, została w Hubinie dla mnie. Znosiła, cierpiała i milczała, byle być niedaleko odemnie. Widywaliśmy się, jak kochankowie, ukradkiem, bom do Hubina nie jeździł. Co niedzielę była w kościele, a potem odprowadzałem ją do Karawiki. Z niedzieli na niedzielę cieszyliśmy się tem spotkaniem. Czułem, że jej źle przy braciach. Starszy się ożenił; piekło tam w domu, słyszę. Nie zdradziła się nigdy. Zaklinałem, prosiłem — zawsze jej dobrze było. Aż tu onegdaj przysyła mi kartkę, żebym przyjechał do stryjostwa, że tam ją zastanę. Zastałem, zastałem, ale nie tę, com znał. Płakała, przepraszała mnie, ale zostać nie chce, do Hubina nie wróci — pojedzie w świat. Coś tam zaszło snać okropnego, ale mi nie chciała powiedzieć. A jam co miał rzec? Odejdzie tedy. Poproszę księcia o urlop tygodniowy i powiozę ją w ten świat. Może obcy ludzie będą dla niej sprawiedliwsi niż rodzeni. Niech idzie i dzieci uczy. Takem pomyślał i — zapłakałem. Toć chyba raz ostatni i ostatnie tracę!
Książę nic nie powiedział na pociechę. Oczy utkwił w nieokreśloną dal: po licu mu kurcz prze-