Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powóz stanął przed portykiem pałacu. Nikt księcia nie witał, ani czekał; w tym olbrzymim gmachu był zupełnie sam jeden. Mijał szeregi pysznych sal z dreszczem i przestrachem pustki; ale pomimo tego na jakąś chwilową pokusę sam sobie półgłosem odpowiedział:
— Nie — nigdy — za nic! Nie zdołam!