Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nigdy nie oglądała, mój wstydzie! Zemszczą się inni za mnie nad tobą.
Pyszna kobieta usunęła się na fotel.
— Zabijasz matkę! — krzyknął Proński, podbiegając do siostry.
— Ab, comme vous êtes commun! — z bezmierną pogardą syknęła bratowa.
Leon ukłonił się etykietalnie i wyszedł.
Rozumiał, że nie z pokoju wychodzi, ale ze swego świata, lecz się nad skutkami nie zastanawiał, tak był rozdrażniony i podniecony.
Na schodach już dogoniła go księżniczka Lawinja.
— Mój Boże! Jaki ty byłeś pyszny! Ja cię ubóstwiam! Teraz będziesz miał pojedynek z bratem tej potwornej Capetówny! Zaraz to się rozgłosi. Daj mi wiedzieć, gdzie nastąpi spotkanie. Tak lubię zdaleka, w karecie, asystować pojedynkom. Nie zapomnij!
— Zawiadomię ciotkę — odparł.
Kareta jego stała przed bramą. Wsiadł i kazał się wieźć do hotelu.
Zdawało mu się, że cetnar mniej miał na sercu, że odmłodniał, ożył.
W mieszkaniu, zaledwie po kilku godzinach samotności spojrzał trzeźwiej przed siebie.
To, co uczynił, było monstrualną zuchwałością; prowadziło bardzo daleko w skutkach. Ni mniej, ni więcej, groziło mu to, o czem niegdyś mówił Grzymale: — zostanie jednostką, wykreśloną ze swego społeczeństwa, los rozbitka na bezludnej wyspie — czyli w pałacu holszańskim.
Położenie swoje jasno pojął i wszystkie nawyk-