Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to pierwsze i ostatnie przykazanie. Kto tego nie posiada, do stada z nim — na matkę. W krzyżowaniu wadyby zginęły powoli, a naturalne przymioty nabrałyby rzeczywistej wartości. Czy książę dotąd tej klaczy nie zastrzelił? — zwrócił się do wuja, który widocznie nudził się i ziewał.
— Nie, hrabio. Zostawiłem tę sprawę w zawieszeniu do woli Lwa.
— Szczególna cierpliwość! Ale przyszło mi do głowy, że jabym ją kupił — przed egzekucją naturalnie.
— Szlachciankę… bez tresury! — zaśmiał się baron.
— Do stada tylko, do krzyżowania.
Książę Holszański poruszył się na krześle.
— Myślałem, że opowiesz mi, hrabio, przebieg owej tragicznej katastrofy — rzekł z cicha.
— Właśnie to czynię. Byłem obecny przy początku. Alfredowi zamarzyło się pojechać na klaczy tej do waszego Czartomla. Masztalerz przejechał parę razy na niej; dla poskromienia wparto ją w bagna za Holszą i spienioną, z dymiącemi bokami przyprowadzono przed ganek.
— Człowieku — krzyczę, żaden dżokej Anglik na niej nie siedział i ty chcesz jej dosiadać?
Ale Alfred był jak pijany.
— Nie widziałeś nigdy żywcem Holszańskiego Centaura — powiada, — no, to patrz! — i skoczył na siodło.
Zakryłem oczy ze zgrozy! Jaką ta klacz miała złą manierę, moi panowie, to nie koń ale zwierzę.
— Więc zabiła go? — spytał książę Lew głucho.