Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Został tedy. Chleb Grzymały był ciemniejszy niż w Holszy, a zastawa stołu bez najmniejszego przepychu. Ale chleb ten podobał się księciu, i podobała się herbata, podana przez Gabrynię, gospodarującą u stołu.
Zaledwie w powozie obejrzał się, że już zupełnie późno. Spojrzał na zegarek: może nie stanąć do obiadu, kiedy miał wrócić za godzin parę.
Myśl ta popchnęła go znowu na zwykłe tory. Przeraził się uchybienia formom.
— Daję pół godziny czasu na drogę! — rozkazał stangretowi.
Siwosze ruszyły cwałem. Jazda szalona podniecała Siłę. Śmiał się z cicha, patrząc na migające drzewa; szalał z radości, gdy w pędzie przewrócili furę z sianem, a w miasteczku omal nie przejechali żydziaka.
Pod gankiem książę znów spojrzał na zegarek, i widocznie zadowolony rzucił stangretowi garść pieniędzy, potem szybko wszedł do sieni.
— Państwo u stołu? — spytał służby.
— U stołu.
Zatem pośpiech powrotu nie na wiele się zdał.
— Gości niema?
— Jest hrabia z Zabuża, miłościwy książę.
Ta wiadomość również była niepożądaną.
Panie wiedziały już zatem, że nie był w Zabużu. Teraz nastąpią wyjaśnienia.
Powitano go rozmaicie. Matka ledwo skinęła głową, bratowa zmierzyła podejrzliwem okiem, Maszkowski i ciotka zagadnęli jednocześnie: skąd wraca?
On już w swej masce, chłodny i spokojny, za-