Strona:Maria Rodziewiczówna - Błękitni.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wet wcale nie składać. Jedź z uszanowaniem do starej hrabiny Maszkowskiej.
Zaprząg pędził naprzód. Stangret szepnął coś Sile; ten się obejrzał i nieśmiało spytał:
— Dokąd miłościwy książę każecie jechać?
Nie było odpowiedzi czas długi. Wreszcie książę się wyprostował i prawie z gniewem rzekł:
— Ruszać do Hubina.
Po tym rozkazie nagła czerwoność nabiegła jego czoło, jakby się człowiek wstydził przed księciem.
Ale przecie człowiek odniósł zwycięstwo i uzuchwalony ogarniał powoli myśli.
Z uczuciem nieokreślonem: lęku, smutku i gorzkiej szczęśliwości, odrzucił pięć lat życia, jakby kart pięć, a z niemi teraźniejszą świetność i bezmyślne szały.
Stał się młodzieńcem swobodnym i niezależnym, z gorącą krwią, rycerskiemi porywami i szaloną fantazją. W Holszy, gdzie panował Alfred — on był wtedy małą figurą, a jednak jakże się czuł potężnym i wielkim! Skończył studja dwudziestopięcioletnim pięknym chłopcem. Przyjechał do domu wypocząć, rozejrzeć się, obmyśleć zawód.
Zapamiętał ów dzień przyjazdu.
Brata nie zastał w domu. Polował gdzieś w niedostępnych puszczach z gronem gości. Przyjęła Leona matka.
Królowała na swym tronie w wielkiej sali, słuchając czytania młodej dziewczyny, siedzącej w pobliżu.
Podała synowi rękę do pocałunku i spytała o zdrowie. Dziewczyny mu nie przedstawiła wcale