Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ty obłocił. Nas szanował tu dotąd każdy, wierzył i cenił. Tej opinji strzec winniśmy jak skarbu. Gubicie zatem nietylko siebie, ale swoją nazwę. A my tę nazwę wszyscy nosimy i wszyscy wam rozkazujemy ją szanować. Jeśliś dobry i rozumny, zrozumiesz mnie i usłuchasz. My tu sami siebie pilnować musimy, bośmy bez żadnej opieki i zdroju, skądbyśmy moc i zdrowie czerpać mogli. Powiedz też Rogowskiemu, niech wróci do swoich.
Łukowski, zawstydzony, milczał, a doktór do drugiego młodzieńca się zwrócił, który zupełnie po chłopsku był ubrany.
— A ty, Rudnicki, prawda to, co gadają, że z córką chłopa z Nagornej chcesz się żenić?
— Ej, tom tak na żart powiedział — tłumaczył się zagadnięty.
— Jeśli to żart był, nazwę go bardzo głupim, a jeśli naprawdę pomyślałeś o tem kiedy, to...
— Kiedy bo z nudy czasem człowieka desperacja ogarnia! — zamruczał Rudnicki.
Jeden ze starych, chudy, schorowany, o dziwnie cierpiącej twarzy, rzekł głucho:
— A Toboł nie płynie ci pod chatą, gdy cię nuda żre?
— Cyt, Walenty! — zawołał nań doktor. — Kiedy cię nuda żre, Rudnicki, to wstąpże do mnie wieczorami. Książka się znajdzie i gawęda swoja. Towarzysza też młodego teraz znajdziesz. Przyjdź proszę cię, jam zawsze wam rad!
Rudnicki kilkakroć palce ze stawów wyłamywał, zakłopotany, wreszcie zaśmiał się głupowato.