Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wśród nich, poczuła się wśród rodziny. Antoni zjawił się zaledwie po paru tygodniach na kilkudniowy odpoczynek.
Zima już ścisnęła Syberję, padały śniegi, szalały zadymki. Dobrze im było spędzać wieczory przy kominie w gabinecie doktora; gawęda przeciągała się długo w noc, nigdy nie wyczerpana... o kraju. Ku Walce opowiadającej podnosiły się oczy, nabierały lica rumieńców, piersi falowały. Rzadko kto się odzywał, a gdy dziewczyna przestawała mówić, słychać było w ciszy tętna serc i głębokie westchnienia. Gasła fajka doktora, opadały na kolana pracowite ręce panny Marji. Antoni zapominał ognia podniecać, cichł kołowrotek Utowiczowej, i ci ludzie trzeźwi, oschli, rachunkami i handlem tylko zajęci, stawali się jak dzieci w kraj baśni zaczarowane, jak młodzieńcy, rzeczywistości niepomni.
A Walka umiała opowiadać, aż doktór otrząsał się pierwszy od tego jadu, co zabija siłę i wolę, i przerywał im, napędzał do rozejścia. Trzeciego wieczora zupełnie owego tematu wzbronił.
— Dzieci! — rzekł. — Za oknem step, a przed wami długie tutaj przebywanie. Śmiertelną chorobę tutejszą znacie. Czy chcecie drugi raz to cierpieć, coście raz już przemogli?
Antoni i panna Marja wzdrygnęli się, jakby ich lodowaty oddech stepu chwycił, i chłopak, zwiesiwszy głowę, spytał siostry:
— Powiedz o ludziach co, Walko! Żyje Burski?