Strona:Maria Rodziewiczówna - Anima vilis.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Właśnie!
Utowiczowa wtrąciła się pojednawczo do rozmowy.
— Umierający nieborak! — rzekła. — Doktór mówił, że lada chwila będzie kaput!
— Mała szkoda! — mruknął Szumski.
Panna Marja poszła na górę, Szumski za nią. W jadalni zastąpił jej drogę.
— Moja królowo, pozwól ucałować rączki. Tak dawno nie cieszyłem się twoim widokiem!
Nie broniła rąk, ale pozostała zupełnie obojętna i roztargniona.
— A jam dziś tak śpieszył z radosną nowiną — mówił dalej, w oczy zazierając czule. — Otrzymałem list z kraju, a w nim zgodę rodziców na nasz związek. Ojciec ustępuje mi apteki w Suwałkach i oczekuje nas z otwartemi ramiony. Nic więc nie stoi na drodze do naszego szczęścia. Przyjechałem błagać o naznaczenie dnia ślubu, schnę i więdnę w oczekiwaniu, dusza mi zamiera. Może moja królowa będzie łaskawsza dla swego wybranego, oceni moją nędzę i niedolę.
Przysunął się tak blisko, że ją wpół objął i do siebie garnął.
Cofnęła się żywo i stanowczo.
— Pan wie, że te sceny nie w moim guście. Bardzo się cieszę z pozwolenia pańskich rodziców, ale ślubu nie chcę przed końcem żałoby. Ojcu tego nie uczynię. Zbyt świeżo tu śmierć była, aby się weselić. Zresztą poco się śpieszyć? Pański termin za dwa lata upływa.