Strona:Maria Rodziewiczówna - Światła.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szę poruczyć w nowe ręce. Chcesz-li po cnym ojcu twoim obowiązek przyjąć?
— A jakąż mi pani dasz nagrodę i zapłatę?
— Dam ci szczęście i królowanie.
— Jako tatuś dostał — i umarł. Daj mi je rychlej, pani, bym się nacieszył.
— Nacieszysz się! Jaka praca, taka zapłata. Twój ojciec wiele pracował, wiele zdziałał.
— Ja więcej uczynię — ja ci, pani, całą tę puszczę zwalę.
— Daj ci Boże!
— A długoż mi na zapłatę czekać?
— Przyślę ci szczęście, a przyniosę królowanie, jeśli godny będziesz. Niema zdrady w słowach moich.
— Tedy zostanę w służbie waszej.
— Naści-że ojcowską siekierę i rozpalone ognisko. Zali miłujesz mnie?
I powstawszy, położyła swe ręce na jego głowie i przygarnęła go do piersi. A jemu się uczyniło tak rzewnie i miło, jak u matki na łonie.
— Miłuję cię, pani, miłuję! — wyjąkał z głębi duszy.