Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzo będzie bolała potem, w Poświciu. Teraz mi tak dobrze, Ale panu pewnie ciężko dźwigać taki ciężar?
— Czy ja co dźwigam?... — rzekł wesoło — zapomniałem! Będzie mi ciężko potem, w Poświciu!
Uśmiechnęli się oboje sobie w oczy.
— Już nie będziesz krytykował bajek, Wejdawucie! — rzuciła żartobliwie. — Gdzie znajdziesz teraz miejsce na otchłań między nami? Jedną mamy drogę przed sobą, jeden cel, jedno serce... Czy ci czego brak jeszcze? Tak dobrze żyć na świecie... Tak dobrze!...
— Tak dobrze! — powtórzył półgłosem, ogarniając ją spojrzeniem.
— Kto panu doniósł o mojem zniknięciu? — zagadnęła po chwili.
— Sawgard wczoraj wieczorem. Przez te dwa miesiące borykam się sam z sobą; głupi, myślałem, że zmogę kochanie... i takie! Dzień i noc pracowałem, zebrałem znowu tysiące, rósł mi grosz w dłoniach, a słabość w duszy. Boże, Boże! co to za męka! I na co się zdała?... Omijałem Poświcie, drżałem na myśl przypadkowego spotkania się z panią! I cóż z tego?... Nocą, jak złodziej, płynąłem do parku, przekradałem się gęstwiną, by na dom popatrzeć; trzy razy byłem, przeklinałem siebie, pogardzałem i po paru tygodniach szedłem znowu... Oto moja siła i wola.
Ręce Irenki zacisnęły się mocniej na jego szyi, około swych ust poczuł jej oddech, jak pożar przeszedł on mu po tętnach i twarzy!
Pochylił się nieco i ten chłodny, dumny, olimpijsko[1] spokojny człowiek sam się nie spostrzegł ani opamiętał, jak ucałował usta swej królewny gorąco i długo, rozszalały szczęściem i kochaniem...
Potem nie mówili nic więcej. On może karał siebie za ten brak woli i sił, ona uśmiechała się, z głową na jego ramieniu, i marzyła, nie troszcząc się o drogę, o ból nogi, o noc ponurą wokoło. Nie skarżyła się na chłód nawet.
Nagle ocknęła się, bo on stanął.
— Gdzie my jesteśmy? — spytała obojętnie.
— Nad rzeką, muszę tu panią zostawić i poszukać na wybrzeżu czółna. Nie boi się pani?
— Ja się niczego nie boję! Alboż pan nie ze mną, blizko?... Proszę mnie położyć pod drzewem i zostawić mi naszego psa. Będę czekać cierpliwie.

Umieścił ją troskliwie, a sam pobiegł kłusem. Nie upłynęło kilku minut, zapluskało wiosło. Rzeka ich porwała i poniosła w stronę Poświcia.

  1. Olimpijski — odnoszący się do Olimpu, góry w Grecyi, na której szczycie mieszkali, według podań, bogowie, t. j. wyniosły.