Strona:Maria Rodziewiczówna-Dewajtis (1911).djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nikt w chatach nie został, wszyscy tu. Dziękuje wam, paniczu, żeście nas przyjęli i zrozumieli.
— Dziękujemy, dziękujemy! — zahuczało w tłumie.
Kobiety teraz wysunęły się naprzód i zaczęły składać u stóp Marka przyniesione tobołki.
Były tam grzyby i len, krupy, okrasa, jaja, suszone ryby, bochenki świeżego chleba, wszystko, co miały w komorach.
— I my paniczowi ze swego coś przynieśli! — mówiły, płacząc — a pamięta panicz, jak mego chłopaka od rekrutów uwolnił? a pamięta panicz mego starego, co go w chorobie do Kowna z dworu wozili? a moją dziewuchę panicz z rzeki wyratował, a jak mi bydło zaraza wzięła, to panicz przysłał jałówkę, co i dotąd jest; a pamięta panicz to i tamto?
Tymczasem parobczaki młodzi poszeptali między sobą i dotarli przez tłum kobiet do Ragisa.
— Panońku! — zawołał najśmielszy — a my nic nie przynieśli i nic nie powiedzieli! Za to my wam zaraz co zrobim. Hej! chłopcy! zrzućcie świty, taj do roboty! Co ma to leżeć i oczy ranić, niech przepada do reszty na drodze! Oczyścić plac pod »folwarek!«
Jak jeden, rzucili się do dzieła. Rozerwali migiem szczątki, znieśli opalone drzewo, żużle, węgle, garściami zmiatali popioły.
Znikły smutne ostatki pod setką rąk, grunt się równał, nie zostało śladu pożaru, tylko plac czysty, biały i kupy cegły, ułożone symetrycznie[1], jakby wiatr powiał i zniósł to wspomnienie klęski.
Skończyli i otarli uznojone czoła. Ragis coś im prawił, otoczyli go wokoło, a opodal starszyzna wzięła w środek Marka i radziła nad każdym kawałkiem drzewa, jak nad gromadną sprawą.
Potem ruszyli do odwrotu.
— Panicz da wiedzieć, gdzie rąbać i kiedy! — rzekli razem,
— Niech wam Bóg zapłaci, bo ja nie potrafię! — wyjąkał.
— My już zapłaceni, kiedy nas panicz przyjął! Daj, Boże, pociechę paniczowi. Chodźmy, bracia!
Wyszli. Z ulicy już pożegnali chórem:
— Pochwalony Jezus Chrystus!
— Na wieki!
Marek otarł łzy, a Ragis popatrzył na niego i rzekł:

— A co, synku? Nie żal ci, że żyjesz teraz? Gral już takiemi łzami nie zapłacze. Lepsze one, niż jego śmiech, oj lepsze!...

  1. Symetrycznie — porządnie.