Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z takiemi szczeniakami — mruknął Sam — tylko biciem zrobić coś można.
Jerzyk nie zrozumiał słów starego brodacza, zrozumiał tylko, że o nich mowa i że on gotów jest bić ich bez litości. Pogarnął się w milczeniu do Azry.
Cyganka położyła mu rękę na głowie.
— No teraz wy oboje z Zośką pokażcie co umiecie — rzekła — proszę was, biegnijcie wkółko tak jak Mitro, tylko szybko i na paluszkach.
— Chodź, Jerzyk — zawołała Zośka, i pobiegli oboje.
Brodacz co chwilę robił im uwagi, musieli to zwalniać biegu, to znowu przyśpieszać. Jerzyka pochwalił wkońcu, a na Zośkę wołał, że piętami uderza wtedy, gdy powinna opierać się na palcach. Potem nastąpiły inne ćwiczenia: podnoszenie ciężarów, przeginanie się w prawo i w lewo. Mitro był w tem wszystkiem najzręczniejszy. Patrzał też z triumfem na Jerzyka i Zośkę, i gdy tylko zrobili coś niezręcznie, pokazywał im język, lub wygrywał na nosie.
Wkońcu weszli dwaj ludzie i stanęli na dwóch przeciwległych stronach placu, obaj trzymali w ręku końce rozciągniętej sztywno liny. Nauczyciel wziął Zośkę, postawił na lince i trzymając dziewczynkę za rękę, kazał jej iść z jednego końca na drugi.
— Ona zaraz się przewróci, ot już paf i leży — zaśmiał się Mitro.
— Cicho bądź — zawołała surowo Azra.
Zośka tymczasem nadspodziewanie zręcznie, przeszła raz i drugi.