Strona:Maria Reutt - W cygańskim obozie.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chcesz ty Jerzyk, to ciebie nauczę, ale oddasz mi jutro swoje śniadanie.
— Ja nie chcę chodzić na głowie — oburzył się chłopczyk.
— Owa, wielka rzecz, że nie chcesz; niby to ciebie kto będzie pytał, czego ty chcesz, a czego nie chcesz — rzucił Mitro.
Cyganek miał rację nikt się nie pytał, ani Jerzyka, ani Zośki, czego oni chcą, natomiast musieli uczyć się wielu rzeczy.
Z tej brudnej budy, przewieziono ich do trochę czyściejszego budynku i tam zamieszkali, ale Żytomierza nie widzieli, a i Azra nie była tak ciągle z nimi jak dawniej w podróży. Przychodziła wprawdzie parę razy w ciągu dnia do nich, przynosiła Jerzykowi owoce i różne łakocie, pieściła go i upominała, by się uczył pilnie, by robił to, co mu każe nauczyciel, ale nie bawiła nigdy długo z dziećmi, bo mówiła, że musi teraz pracować i nie ma czasu.
Dwa dni jednak upłynęły, a nauczyciel nie rozpoczynał swoich nauk. Dopiero trzeciego przyszedł do dzieci i wyprowadził je na podwórze, obstawione zewszechstron jakiemiś namiotami, a stamtąd przeprowadził ich na wielki plac i tam dopiero kazał im biegać wkółko.
Mitro pobiegł natychmiast. Jerzyk i Zośka stanęli niepewni co mają robić.
— No, naprzód — zawołał nauczyciel, i w tejże chwili śmignął w powietrzu szpictrutą.
Obok dzieci stanęła w tej chwili Azra.
— Tylko bez bicia, Samie — odezwała się — przypominam naszą umowę.